Kibice i zawodnicy, którzy mieli w pamięci emocje związane poprzednimi dwoma sezonami Oponeo Mistrzostw Polski Rallycross, z pewnością nie mogli doczekać się powrotu na tor. Półroczna przerwa zimowa zaostrzyła apetyty na kolejną dawkę sportowych emocji. Wszyscy, którzy pojawili się w Słomczynie, spodziewali się wspaniałego widowiska, jednak chyba nikt nie sądził, że będzie aż tak interesująco!
Zacięta walka mimo niewielkiej mocy
Sportowców od wieków porównuje się do gladiatorów, a inauguracyjna runda sezonu 2019 pokazała, że to porównanie wcale nie jest na wyrost. Każdy z ponad setki zawodników startujących w Słomczynie dawał z siebie wszystko i walczył o zwycięstwo do ostatnich metrów. Zacięta walka rozgorzała już w klasie Fiata Seicento, dwukrotny mistrz (sezon 2016 i 2017), Łukasz Grzybowski miał przeciwko sobie ponad 40 rywali – w tym młodego Szymona Jabłońskiego, który w zeszłym roku jako jedyny zdołał go pokonać.
Starcie tej dwójki elektryzowało fanów równie mocno, co starcia w grupie SuperCars, zwłaszcza że Grzybowski miał problemy techniczne w pierwszej części kwalifikacji i podczas kolejnych biegów musiał odrabiać straty. Mistrz rzucił się w szaleńczą pogoń i udowadniał, że jego wcześniejsze tytuły nie były dziełem przypadku. Łukasz wygrywał kolejne biegi, a jego bezpośrednie spotkania z Jabłońskim krzesały iskry. W półfinałach obaj pojechali osobno i obaj wygrali swoje biegi, jednak finały rządzą się swoimi prawami – Jabłoński na początku weekendu znalazł się na czele po awarii Grzybowskiego, tym razem sam musiał oddać walkę z powodu usterki elektryki. Ostatecznie urzędujący mistrz sięgnął po kolejne zwycięstwo przed Piotrem Budzyńskim i Krzysztofem Mencelem. Szymon Jabłoński finiszował jako czwarty.
Rywale kontratakują
Nie inaczej było w RWD Cup, gdzie głód rywalizacji był u zawodników dodatkowo spotęgowany tym, że przez 10 ostatnich miesięcy w tej klasie zwyciężał wyłącznie Łukasz Światowski. Kierowca z Włocławka dobrze przepracował zimę przed sezonem 2018 i wypracował sobie sporą przewagę nad resztą stawki. Jednak tym razem rywale nie zamierzali mu na to pozwolić. Jak się okazało w trakcie weekendu, plan powstrzymania mistrza udało się skutecznie zrealizować, bo choć Światowski wygrał pierwsze kwalifikacje, w kolejnych uwikłał się w ostrą walkę, po której złapał kapcia i ostatecznie mógł jedynie oglądać „plecy” oddalających się rywali. Ostatecznie Światowski był w stanie wygrać trzecie biegi, jednak w czwartym na czele był Igor Sokulski, który okazał się najlepszy także po całych kwalifikacjach. Dodajmy do tego początek drugiego półfinału, w którym kierowcy, w tym także Światowski „zderzali się” niczym kule w trakcie gry w snookera, to otrzymamy iście wybuchową mieszankę na finał. Urzędujący mistrz startował z trzeciej linii i choć popisowo odrabiał straty, to jego wyścigowe doświadczenie wystarczyło jedynie do przedarcia się na drugie miejsce – za plecy Igora Sokulskiego, który sięgnął po pierwsze zwycięstwo w sezonie. Czołową trójkę uzupełnił Andrzej Skrzek.
Worek pełen niespodzianek
Brak czołowych zawodników w grupie SuperNational (Pawła Melona i Radosława Raczkowskiego) sprawił, że nie było wiadomo, czego spodziewać się po walce w tej kategorii. Co prawda, Rafał Berdys – od tego sezonu w stajni ekipy Oponeo, oraz Łukasz Zoll, który zbudował prawdopodobnie pierwsze na świecie tylnonapędowe Audi A1, zapowiadali ostrą walkę, jednak ich plany spaliły na panewce. Pierwszego w blokach startowych zatrzymała awaria skrzyni biegów, a drugiego trudne początki współpracy z nowym samochodem. Do głosu doszli zawodnicy, którzy z drugiego rzędu obserwowali ubiegłoroczne pojedynki. Ton rywalizacji nadawał Damian Litwinowicz w Hondzie Civic, którego wyprzedzić próbowali Łukasz Tyszkiewicz w Oplu Astrze, Tomasz Łoza w starszej generacji Civica oraz HALK ze swoim BMW E36. Co z Robertem Mazurkiewiczem, powracającym wicemistrzem z sezonu 2017? Niestety jego Renault Clio Williams okazało się równie kapryśne, co pięknie i ostatecznie skończyło wyścig z awarią.
Może się wydawać, że Litwinowicz z trzema zwycięstwami w kwalifikacjach miał łatwe zadanie w drodze po zwycięstwo. Nic bardziej mylnego! O wynikach każdego z biegów w tej grupie decydowała jazda na limicie w każdym zakręcie i taktyczne zagrywki, czyli dobór odpowiedniego momentu zjazdu na Joker Lap. Rywale cały czas byli blisko kierowcy Hondy i już zapowiadają rewanż podczas kolejnej rundy sezonu w Toruniu.
Emocje na 3000 koni mechanicznych
W miniony weekend rywalizacja w grupie SuperCars była wisienką na torcie całego widowiska w Słomczynie. Nie tylko z racji dużej liczby koni mechanicznych pod maską oraz niesamowicie mocnej obsady, ale również za sprawą tego, co działo się na torze. Gołym okiem było widać, że głód zwycięstwa jest duży zarówno u Tomka Kuchara, jak i u zawodników ekipy Oponeo, czyli Marcina Gagackiego, Dariusza Topolewskiego, czy też u powracającego do startów Marcina Wicika. Kwalifikacje wygrał urzędujący mistrz Peugeotem 208 RX, jednak za każdym razem rywale byli blisko. Niestety w sobotę z rywalizacji odpadł Wicik, który przy wjeździe na szutrową partię wpadł na uziemiony samochód Łukasza Osmańskiego.
Brak jednego z najmocniejszych uczestników nie zmniejszył jednak emocji, gdyż w każdym biegu, także kategorii „light” zawodnicy nie odpuszczali i musieli walczyć do samego końca. Półfinały padły łupem Cywińskiego i Gagackiego, jednak szczyt adrenaliny, zarówno dla kibiców, jak i zawodników, miał dopiero nadejść, zwłaszcza że Kuchar miał w półfinale problemy ze skrzynią biegów i do finału przystępował z drugiej linii. To znacząco wpłynęło na rozwój sytuacji, ponieważ urzędujący mistrz miał być tym, który goni. Pod koniec biegu Gagacki wychodził rozpędzony z Jokera i próbował zaatakować jadącego krótszym asfaltowym torem Tomka, a jako że żaden z nich nie odpuścił – doszło do kolizji. Zarówno Peugeot, jak i Volkswagen znalazły się po niej na poboczu. Licznie zgromadzeni na torze kibice wrzeli z emocji, a sama sytuacja wywołała niezliczone dyskusje zarówno wśród fanów, jak i samych kierowców. Całe zajście doskonale wykorzystał Maciej Cywiński, który z chłodną głową zaatakował pozostałego na placu boju Topolewskiego i sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo w najmocniejszej grupie. Czołową trójkę uzupełnił jadący autem w wersji „Light” Mariusz Nowocień, któremu podium osłodziło awarię i porażkę w osobnym finale tej klasy.
Udana inauguracja
Ze Słomczyna nikt nie mógł wyjechać niezadowolony – nie brakowało emocji trzymających w napięciu do samego końca, ostrej walki, giętej karoserii i niespodziewanych zwrotów akcji… a to dopiero początek. Przypomnijmy, że kolejna runda w Toruniu będzie rozgrywana wspólnie z mistrzostwami Europy centralnej strefy. Na torze najpewniej pojawi się jeszcze więcej zawodników. Jeśli będą oni walczyć równie zaciekle, co w miniony weekend, to obawiamy się, że w niedziele 28 kwietnia może być nam ciężko zasnąć.